Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/352

Ta strona została przepisana.

Rozmyślaj więc w spokoju i żegnaj tymczasem.
Don Luis odszedł ścieżką, okrążającą zwał ruin i prowadzącą w stronę świerkowego lasku, gdzie był pozostawił Florencję.
Spokojna i dzielna jak zwykle, pomimo przebytych męczarni, czekała go Florencja pewna, jak gdyby szczęśliwego wyniku ostatniej walki pomiędzy don Luisem, a potwornym kaleką.
— Skończyłem — rzekł, zbliżając się don Luis — jutro go oddam władzom sądowym.
Drgnęła, lecz nie odpowiedziała nic, gdy tym czasem Perenna przypatrywał jej się w milczeniu.
Poraz perwszy spotkali się sam na sam od czasu, kiedy dramatyczne wydarzenia ostatnich tygodni rozdzieliły ich i rzuciły przeciw sobie do walki jako wrogów nieprzejednanych. Don Luis mocno wzruszony, ledwo się zdobył na kilka frazesów, nie mających nic wspólnego z przeżywaną chwilą:
— Idąc wzdłuż muru i zwracając się na lewo spotkamy automobil... Czy nie męczy pani ta przechadzka!.. Autem udamy się do Alençon... Jest tam porządny i cichy hotel na głównym placu, gdzie będzie pani mogła przeczekać, dopóki przebieg sprawy nie stanie się dla pani pomyślnym, co musi wkrótce nastąpić wobec znalezienia winowajcy.
— Chodźmy, — rzekła Florencja.
Nie śmiał jej zaproponować, żeby się wsparła na jego ramieniu. Zresztą szła równo i harmonijnie, jak zwykle i don Luis patrząc na jej postać odnajdywał cały swój zachwyt i uwielbienie miłosne. Choć może nigdy jeszcze nie wydała mu się tak daleką, jak w tej chwili, kiedy cudem energji uratował jej życie. Bez słowa podzięki, bez ser-