Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/363

Ta strona została przepisana.

czas Vernocq opuścił dom zdrowia i okrył się w pobliżu wyspy Saint-Louis, oczekując końca przedsięwzięcia, mogącego się w najgorszym razie zwrócić przeciw Florencji, lecz, jak się zdawało, nie mogącego w żadnym wypadku jego skompromitować...
„Reszta, panie prezydencie, jest już panu wiadoma. Florencja, wzburzona na myśl o roli, którą nieświadomie odegrała, a szczególnie przerażona potworną rolą Vernocq, Florencja uciekła z kliniki, (gdzie ją na moją prośbę zawieziono-, z jedną myślą i jednem pragnieniem: ujrzeć Jana Vernocq i zażądać od niego wyjaśnień. Ten ostatni zaś, pod pretekstem dostarczenia jej dowodów swojej niewinności, wywiózł ją samochodem do Formigny“.
Prezydent Valenglay słuchał z rosnącem zainteresowaniem tej ponurej historji, najbardziej potwornego genjusza, jakiego można było sobie wyobrazić. Słuchał jej z tem większem zainteresowaniem, że uwydatniała ona przez opozycję jasny, łatwy i szczęśliwy genjusz tego, który walczył za dobrą sprawę.
— I odnalazł ich pan? — zapytał.
— Wczoraj o trzeciej po południu, panie prezydencie. W samą porę. A wałściwie mógłbym powiedzieć zapóźno nawet, gdyż Jan Vernocq rozpoczął od wyprawienia mnie w głąb studni i rozmiażdżenia Florencji pod zwalonymi głazami.
— Ach, więc pan został zabity? — zapytał Valenglay, śmiejąc się.
— Jeden raz więcej, p. prezydencie.
— Lecz dlaczego ten bandyta chciał zgładzić Florencję Levasseur? Przecież śmierć jej burzyła