Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/58

Ta strona została przepisana.

Kozma Mornimgton, otruci jakiemś djabelskiem ukłuciem.
— Do pioruna! — wykrzyknął Mazeroux — warto było sobie tyle trudu zadawać, żeby tych biedaków ratować z takim skutkiem!
W głosie jego czuć było wymówkę. Perenna pochwycił to i przyznał:
— Masz rację Mazeroux, nie byłem na wysokości zadania.
— Ani ja, szefie.
— Prawda, żeśmy znali tę sprawę dopiero od wczoraj, a oni przygotowują to już od tygodni... Pomyśleć jednak, że zamordowano ich pomimo, że ja tu byłem!... ja Lupin... Stało się to w moich oczach... a ja nic nie widziałem... Czy to możebne?
Odkrył ramiona chłopaka i wskazując na ślad ukłócia powyżej łokcia rzekł:
— Ten sam ślad... który naturalnie i u ojca odnajdziemy. Biedne dziecko! Niezbyt silne, ale twarz ma ładną... Nieszczęsna matka!...
Sierżant płakał wprost ze wzruszenia i wściekłości.
— Pomścimy ich! nieprawdaż Mazeroux?
— Tak mi dopomóż Bóg! Przysięgam, że spokoju nie zaznam, póki ich nie pomścimy.
— Masz rację, poprzysięgniemy sobie, że nie przestaniemy walczyć, dopóki zabójcy Hipolita Fauville i jego syna nie zostaną ukarani tak, jak na to zasługują.
— Przysięgam na zbawienie!
— Dobrze — rzekł Perenna.
— Teraz, bierzmy się do roboty. Zatelefonuj zaraz do prefektury policji. P. Demalion bardzo się tą sprawą interesuje.