Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

do swego pokoju. Dawniej pokój ten służył Essaresowi za palarnię.
Nie oczekując ataku aż po północy, Patrycyusz usiadł przy biurku stojącem pod ścianą i wyjął stamtąd zeszyt, w którym prowadził rejestr ostatnich wypadków. Pisał dłuższy czas, spowiadając się nietylko z faktów, które miały miejsce, ale i z wstrząsających nim uczuć.
Zmęczony pisaniem wrzucił pamiętnik do szuflady, potem zapalił papierosa, tak jak to był zwykł czynić co wieczór. Następnie rozebrał się, przewiesił ubranie starannie złożone na poręczy krzesła, nakręcił zegarek, poczem położył się, zgasiwszy uprzednio elektryczność.
— Nareszcie — powtarzał sobie w duchu. — Nareszcie dowiem się. Dowiem się kim jest ten człowiek. Czy to przyjaciel Essaresa? Czy spadkobierca jego dzieła. Ale skądże ta nienawiść przeciwko Koralii? Kocha ją chyba, jeżeli chce także i mnie zamordować. Dowiem się... Dowiem się.
Minęła godzina, potem jeszcze godzina bez żadnych szczególniejszych wydarzeń. Żadnego podejrzanego szmeru, oprócz suchego trzasku spowodowanego pękaniem mebli.
Patrycyusz zaczynał tracić nadzieję. Prawdopodobnie wrogowie byli zbyt sprytni, aby dać się złudzić komedyą śmierci Koralii. Odłożyli zapewne moment działania. Zły i rozczarowany kapitan był już blizki zaśnięcia, kiedy znowu dał się słyszeć trzask, jakby pękającego drzewa.
Patrycyusz wyskoczył z łóżka. Przekręcił kontakt elektryczny i obejrzał się w około. Wszystko zdawało się być w jaknajlepszym porządku. Żadnych śladów czyjejkolwiek obecności.
— Najwidoczniej — zadecydował Patrycyusz — tamten domyślił się, że zastawiłem na niego pułapkę. Śpijmy spokojnie. Tej nocy nic się już nic zdarzy.
Istotnie noc przeszła spokojnie.
Nazajutrz kapitan oglądając okno, zauważył, że wzdłuż fasady ogrodowej przebiegał gzyms z ka-