dziei... Żyjemy jeszcze, mamy przecież nietylko wrogów, ale i przyjaciół... Oni będą nas szukali...
— Zapewne, ale czy nas znajdą?... Wszak sami staraliśmy się o to, aby nikt nie wiedział, dokąd się udajemy... Nikt nie wie o istnieniu tego domu...
— A stary Szymon?...
— Stary Szymon był tutaj, złożył wieniec na grobie, ale razem z nim przybył ktoś inny, kto ma wpływ na niego i może teraz już pozbył się go, gdy stary odegrał swą rolę...
— A zatem, Patrycyuszu?...
— A zatem czekajmy. Sam fakt uwięzienia nas — nie znaczy jeszcze, żeśmy bez ratunku zgubieni... Choćby atakowano — będziemy walczyć... Nie poddamy się tak łatwo... Przedewszystkiem stwierdzić należy, czy niema tu jakiegoś wejścia, przez które mógłby niespodzianie wtargnąć wróg...
Godzinne poszukiwania nie dały żadnych rezultatów.
Wówczas Patrycyusz nabił swoje oba rewolwery i położył je na stole, aby je mieć w każdej chwili pod ręką.
— Możemy teraz być spokojni... — rzekł. Każdy, kto się wejść ośmieli — padnie trupem!...
Ale wspomnienie przeszłości przygniatało ich niezmiernym ciężarem.
Każde słowo, każdy ich ruch był tylko jakby powtórzeniem tego, co już przed laty zostało wypowiedzianem i wykonanem w zupełnie analogicznych warunkach. Ojciec Patrycyusza napewno tak samo przygotowywał broń. Matka Koralii bezwątpienia składała ręce w modlitwie. Oboje razem barykadowali drzwi, badali mury i podnosili dywany, chcąc się przekonać, czy w podłodze nie znajduje się jakaś kryjówka.
Chcąc się rozerwać trochę przerzucali książki, powieści, broszury, które niegdyś czytali ich rodzice. Na niektórych stronicach na końcu rozdziału, lub końcu tomu widniało po kilka wierszy, pisanych ołówkiem lub piórem. Były to listy.
Na jednej z książek przeczytali:
Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/113
Ta strona została skorygowana.