Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

dokąd on się wydala. Może sam udzieli jakiejś informacyi.
Ale te słowa nie mogły jej pocieszyć i natchnąć ufnością. Przeczuwała, że jeśli nie umrą z głodu, to tylko dlatego, że wróg wynalazł dla nich jakąś inną torturę. Sama przymusowa bezczynność była już straszną męczarnią.
Patrycyusz rozpoczął znowu przeglądanie książek i w jednej z nich wydanej w roku 1895, zauważył dwie stronnice zlepione razem. Ostrożnie rozkleił kartki i wyczytał tam słowa skreślone ręką jego ojca:

„Synu mój Patrycyuszu! Jeżeli będziesz czytał kiedyś te słowa, to chcąc się dowiedzieć prawdy o mojej śmierci, szukaj na ścianie pracowni pomiędzy dwoma oknami. Być może, iż będę miał czas zanotować tam wszystko“.


Widocznie więc obie ofiary przewidywały swój koniec tragiczny, widocznie ojciec Patrycyusza i matka Koralii wiedzieli, iż przychodząc do tego pawilonu, narażają się na niebezpieczeństwo.
Chodził oteraz o to, aby sprawdzać, czy ojciec Patrycyusza zdołał wykonać swój plan.
Pomiędzy dwoma oknami biegła tak jak przez cały pokój lamperya z drzewa.
Patrycyusz i Koralia zauważyli już poprzednio, że ten pas z drzewa w tem miejscu odznaczał się nieco ciemniejszym kolorem, aniżeli dalsza część lamperyi.
Patrycyusz z łatwością zdołał podnieść deskę. Pod nią znajdowała się biała ściana, na której wypisano atramentowym ołówkiem szereg wierszy.
— To ten sam sposób jakim posługuje się stary Szymon. Pisze na murach a następnie maskuje to drzewem, albo marmurem.
Pospiesznie Patrycyusz odrywał także inne sąsiednie deski, odsłaniając pismo swego ojca. Z jakimże wzruszeniem odcyfrował je teraz. Wszak ojciec pisał to w chwili, gdy śmierć czaiła się tuż... tuż... W kilka godzin później nie żył. Było to nie-