Koralia wzruszona zaczęła płakać. Patrycyusz podrażniony do najwyższego stopnia widokiem jej łez, zrywał gorączkowo dalsze kawałki lamperyi.
I czytał dalej:
„Co to takiego? Odnieśliśmy wrażenie, jak gdyby ktoś stąpał tam w ogrodzie. Tak jest. Przyłożywszy ucho do muru zdawało się nam, że słyszymy jakieś kroki. Czy to możliwe? — O, gdybyż tak było... Nareszcie byłaby to przynajmniej walka. A wszystko lepsze od tej ciszy dławiącej i od tej niepewności bez końca.
Tak, tak, rzeczywiście. Wyraźnie słychać jakiś szmer. Szmer podobny do uderzenia łopatą w twardą ziemię. Ktoś kopie ziemię, nie przed samym domem, ale z prawej strony, koło kuchni“.
Patrycyusz podwoił swoje wysiłki. Koralia dopomagała mu. I oczom ich odsłaniał się dalszy ciąg pamiętnika:
Patrycyusz przestał czytać i spojrzał.
Oboje wytężyli słuch. Młodzieniec rzekł cicho, po chwili:
— Czy słyszysz?
— Tak, tak — odparła Koralia. — Słyszę. Kroki