Patrycyusz otworzył oczy, odetchnął kilka razy i rozejrzał się wokoło ze zdumieniem...
Drzwi pokoju były otwarte... Wpływała przez nie fala świeżego powietrza... On zaś, Patrycyusz Belval leżał na sofie... Obok na drugiej sofie spoczywała Koralia...
Młoda kobieta poruszała się niespokojnie, podrzucając niekiedy całem ciałem jakby w skurczu cierpienia...
— Tak samo jak ja powraca z otchłani... I cierpi... Biedna moja, mała Koralia....
Zbierał myśli...
— Nie śpię przecież... Żyję... i ona żyje... Ale kto i w jaki sposób nas uratował?...
W tej chwili w otwartych drzwiach ukazał się człowiek. Była to postać w niczem nie przypominająca starego Szymona...
Nieznajomy uśmiechnął się przyjaźnie:
— No, jak się mamy, panie kapitanie?... Lepiej? Niechże się pan napije...
I podał mu szklankę pełną orzeźwiającego napoju. Patrycyusz połknął kilka haustów i z uciechą zobaczył po chwili, że Koralia również pije...
— Tak... czuję się lepiej... Mój Boże!... jak to dobrze — żyć!... Koralia żyje także — nieprawdaż?...
Nie słyszał już odpowiedzi, albowiem zasnął głębokim pokrzepiającym snem.
Gdy się obudził, czuł się o wiele rzeźwiejszym... Wprawdzie lekka mgła przesłaniała mu jeszcze
Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/130
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ III.
ARSENIUSZ LUPIN DZIAŁA.