— Znalazłem pana...
— W jaki sposób?...
— Przedewszystkiem przetrząsnąłem pański pokój, a ja to umiem robić... i znalazłem szparę we drzwiach, przy których stało pańskie biurko... Szpara ta była dość szeroka, aby z sąsiedniego pokoju można było obserwować dokładnie, co się u pana dzieje... I w ten to właśnie sposób Szymon śledził pana... Potem znalazłem pańskie zapiski i z nich dowiedziałem się reszty... Naturalnie nie zwlekając dłużej udałem się w towarzystwie Ya-Bona do tego ogrodu...
— Czy furta była otwarta?
— Nie, ale w tej samej chwili Szymon opuszczał ogród... Miał „pecha” co?... skorzystałem z tego i wszedłem... Nie śmiał protestować... Z pewnością nie wiedział kogo ma przed sobą...
— Ale pan nie wiedział, że to właśnie on jest tym wrogiem?...
— Jakto nie wiedziałem?... A pańskie zapiski?...
— Ja przecież nie przypuszczałem...
— Ależ mój kochany kapitanie — każda strona pańskiego pamiętnika — to akt oskarżenia w stosunku do Szymona!... Niema wypadku w którymby on pierwszorzędnej nie odgrywał roli, niema podstępu, któregoby nie przygotował...
— W takim razie należałoby go wziąć za kołnierz...
— A potem?... Jakże go zmusić, aby przemówił? aby przestał udawać waryata... Nie, najlepiej pozwolić mu działać, a sam się zgubi... Widzi pan, krąży już koło domu — zamiast uciec...
Don Luis nadstawił ucha:
— Aha!... zobaczył pana... I teraz odchodzi...
Patrycyusz aż podskoczył:
— Odchodzi!... widzi pan!... Lepiej go było schwytać odrazu!... Czy go odnajdziemy tego nędznika?...
Don Luis uśmiechnął się.
— Mianuje pan nędznikiem człowieka, który czuwał nad panem przez lat dwadzieścia, który pana
Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/134
Ta strona została skorygowana.