Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

zbliżył do mateczki Koralii... pańskiego dobrodzieja!...
— Ach! czyż ja wiem — co mam o tem myśleć... Wszystko to jest tak tajemnicze!... Chciał nas przecie zabić!... chciał zabić Koralię!... Nienawidzę go!... chciałbym go wziąć na tortury, a jednak...
— Niech się pan nie lęka. Mam go w ręku.
— Jakto?!
— Szofer jego automobilu — to mój człowiek.
— Co? co pan mówi?!...
— Mówię, że jednego z moich ludzi wsadziłem do „taxi”. No i Szymon wskoczył do tego auta...
— A może do innego!...
— Nie!... poznałem łoskot motoru...
— A pan jest pewny swego człowieka?...
— Najpewniejszy.
— A jeśli Szymon opuści Paryż?...
— Każe się w takim razie zawieść na jakiś dworzec kolejowy, a my o tem będziemy powiadomieni za kilkanaście minut. I pogonimy za nim...
— Pociągiem?
— Nie, autem...
— Czy ma pan passe-partout? przecież to czas wojenny...
— Mam pozwolenie na jazdę automobilem po całej Francyi!...
— Czy możliwe?!...
— Najautentyczniejszy w świecie dokument wystawiony na imię don Luis Perenna, podpisany przez ministra spraw wewnętrznych i kontrasygnowany...
— I kontrasygnowany?...
— Przez prezydenta rzeczypospolitej!...
Patrycyusz był formalnie oszołomiony. Wpatrywał się w don Luisa takim wzrokiem, jakby patrzył na jakąś nadziemską istotę.
Don Perenna uśmiechnął się.
— Widzę, że pańskie nerwy są przeczulone panie kapitanie... A może to głód przyczynia się do tego?... Trzeba będzie coś przekąsić... chodźmy...