Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/137

Ta strona została skorygowana.

Don Luis udał się za kapitanem do piwnicy, mieszczącej się pod biblioteką, gdzie Essares-bej ukrywał worki ze złotem aż do czasu ich wysłania.
— Więc to przez to okienko wrzucano worki?
— Tak jest.
— I niema innego wejścia?
— Żadnego oprócz schodów, które prowadzą do biblioteki no i oprócz drugiego okienka.
— Które wychodzi na taras?
— Tak, rzeczywiście.
— No, to w takim razie jasne. Worki wrzucano przez pierwsze okienko a wyrzucano przez drugie.
— Ależ.
— Niema żadnego ale, mój kapitanie. Jakże by miało być inaczej. Widzi pan, to jest najbłędniejsza droga, jeżeli się w południe szuka czwartej godziny na zegarze.
Powrócili na taras. Don Luis stanął przy okienku i zlustrował całe otoczenie. Nie trwało to długo. W odległości mniej więcej 4 metrów od okien biblioteki znajdował się okrągły basen z posągiem dziecka w środku, przez którego usta wypływał strumień wody.
Don Luis podszedł, obejrzał basen i nachylając się dotknął statuetki, która nagle obróciła się jak na sprężynie, z prawej strony na lewo, razem ze swoją podstawą.
— No, mamy już — rzekł.
— Co mamy?...
— Basen się opróżni.
Istotnie woda zaczęła opadać i ukazało się dno basenu. Don Luis wszedł teraz do basenu i znowu dokładnie wszystko badał. Po dłuższej chwili rzekł:
— To tą drogą ekspedyowano dalej worki przy pomocy haczyka, przesuwającego się po drucie żelaznym... O! widzi pan — u góry mamy ten drut żelazny...
— Tam do dyabła!... wykrzyknął kapitan Belval — co my teraz zrobimy?! Nie możemy się przecież posuwać po drucie żelaznym!...
— To nawet zbyteczne. Wystarczy stwierdzić