— O jednego łajdaka mniej, mateczko Koralio — rzekł Belval — uprowadziwszy młodą kobietę z powrotem do salonu — znamy już jego nazwisko, było wyryte na kopercie... Nazwisko, to brzmi: Mustafa Rawalow... Coś z turecka po rosyjsku...
— Co zrobicie z ciałem?
— Niech się pani nie troszczy o nic... Ya-Bon już to wszystko załatwi w ten sposób, aby pani osoba nie była wplątaną w tę całą historye.... Tak! nie będą o pani mówili... Za to należy mi się podziękowanie... I tym razem upomnę się o nie...
— Dziękuję panu serdecznie...
— O! ja o innem podziękowaniu myślałem... Proszę mnie posłuchać mateczko Koralio...
Utknęła weń pytający wzrok. Belval po chwili zaczął:
— Nie wiem nic o pani, w szpitalu wojskowym — wszyscy pacyenci, sanitaryusze i lekarze nazywali panią poprostu mateczką Koralią... A jak się pani właściwie nazywa?... Czy jesteś panną, mężatką, czy wdową?
Gdzie pani mieszka? Nikt tego nie wie. Codziennie o tej samej godzinie przybywa pani i odchodzi o tej samej porze w tym samym zawsze kierunku. Czasem towarzyszy pani stary służący, z długiemi siwemi włosami i z żółtemi okularami na nosie.... Przychodził on nieraz po panią i czekał w westybulu... Próbowano go wypytać, ale milczał uparcie.
A zatem wiem tylko tyle o pani, że jesteś anielsko łagodna i dobra oraz czarująco piękna... — I