skiem Berthou, w której to właśnie poczynił owe doniosłe odkrycia.
Ya-Bon spoglądał mu bezustannie w oczy, jakby chciał z twarzy wyczytać rozkazy.
— O godzinie 9-tej obejmiesz straż tutaj... Przyniesiesz sobie coś do picia i do jedzenia i będziesz uważał, co się dzieje... Może nic się nie będzie działo... ale w każdym razie ty tutaj pozostaniesz aż do mego powrotu...
Przerwał na chwilę, a potem ciągnął dalej:
— Przedewszystkiem strzeż się Szymona... To on cię zranił... Jeśli go zobaczysz, chwyć go za gardło i obezwładnij... Ale go nie zabij!... Trupa nie potrzebuję!... Zrozumiałeś Ya-Bon?...
Patrycyusz zaniepokoił się:
— Obawia się pan czegoś z tej strony? Wszak Szymon odjechał...
— Mój kapitanie, w takiej walce nigdy za dużo ostrożności... Trzeba w każdym razie zabezpieczyć teren...
Don Luis wydał również pewne zarządzenia odnośnie bezpieczeństwa mateczki Koralii. Zabronił surowo wstępu do jej mieszkania jakimkolwiek obcym osobistościom i przestrzegł ją, aby nie odpowiadała na żaden list nie podpisany: „Kapitan Patrycyusz“.
O godzinie 9-tej wieczorem auto pędziło z największą możliwie szybkością w stronę Mantes.
Patrycyusz mówił do swego towarzysza.
— Dwóch rzeczy absolutnie nie mogę zrozumieć w całej tej sprawie... Przedewszystkiem kto to został zamordowany przez Essaresa w domu 4-go kwietnia o godzinie 7’19 rano? Słyszałem przecież krzyk agonii!... Kto to mógł być?... i co się stało z ciałem zamordowanego?
Don Luis nie odpowiadał.
Patrycyusz ciągnął dalej.
— Drugi ciemny punkt to postępowanie Szymona!... Całe swe życie poświęca dla celów zemsty za śmierć swego przyjaciela a mego ojca, dąży do połączenia mnie z Koralią, a potem, gdy wróg jego
Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/142
Ta strona została skorygowana.