Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/145

Ta strona została skorygowana.

to pana nie obraza, ale ja to już lepiej zrobię. Mam więcej w tym względzie praktyki.
I oddalił się.
Patrycyusz czekał.
Łodzie żaglowe i motorowe przesuwały się po jasnem zwierciadle rzeki. Machinalnie czytał ich nazwy. I nagle oczy jego zatrzymały się na statku, na którego frontonie widniały wyraźne słowa: „Piękna Helena“.
Patrycyusza ogarnęło wzruszenie. Przeprowadzał wzrokiem dwóch majtków, którzy spokojnie palili fajki.
Łódź płynęła dalej w stronę portu.
Po upływie godziny don Luis wrócił. Pierwsze jego słowa brzmiały:
— No i cóż „Piękna Helena“?...
— Dwa kilometry stąd zatrzymali swoją łódź i przybyli po Szymona.
Don Luis rzekł:
— No, o tem, to już wiem.
— Już pan wie? Więc Szymon odjechał z nimi?
— Tak jest.
— Nie domyślając się niczego?
— Doprawdy, pan chce zadużo wiedzieć, kapitanie.
— A więc zwycięztwo po naszej stronie! Autem dogonimy ich z łatwością. Dościgniemy ich może już naprzykład w Vernon, zawiadomimy natychmiast władze wojskowe i cywilne, ażeby zarządzono bezzwłoczne aresztowanie.
— Nikogo nie będziemy zawiadamiali, drogi kapitanie. Sami sobie damy radę.
— Sami? Jakto?
Dwaj mężczyźni spojrzeli po sobie. Don Luis wyczytał z oczu Patrycyusza myśl, która przesunęła się przez mózg kapitana. A jednak nie rozgniewał się.
— Pan się boi, że ja sobie mogę przywłaszczyć te 300 milionów w złocie? No, wie pan, to byłoby trochę trudno ukryć taki pakiecik w kieszeni kamizelki...