Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/146

Ta strona została skorygowana.

— A czy mogę — zapytał się Patrycyusz — dowiedzieć się, jakie są pańskie zamiary w tym względzie?
— Pozwoli pan, kapitanie, że odpowiedź dam panu nieco później. Wtedy gdy osiągniemy nasz cel. Narazie musimy przedewszystkiem odszukać „Piękną Helenę“.
Powrócili do hotelu „Trzech cesarzy“ i zapłaciwszy rachunek odjechali automobilem w kierunku Vernon. Tym razem przez całą drogę obaj milczeli.
Don Luis kazał szoferowi zatrzymać się we wsi Bonnieres, przed oberżą. Wysiedli i don Luis rzekł do szofera:
— Jeśli nie będzie nas tutaj do północy, wracaj do Paryża. Pan ze mną, kapitanie?
Patrycyusz poszedł za swoim towarzyszem leśną drożyną, która doprowadziła ich do rzeki. U brzegu kołysało się na łańcuchu czółno...
Don Luis rzekł krótko:
— Wsiadajmy.
Kapitan wykonał rozkaz bez słowa zapytania.
Don Luis odczepił łańcuch, wziął wiosło w rękę i czółno odbiło od brzegu...
Zmierzch zbliżał się już szybkiemi krokami, noc zapadała, ale na niebo wypłynął srebrzysty sierp księżyca... Światło księżycowe ślizgało się po falach rzeki.
— Przedewszystkiem — rzekł Don Luis — parę słów wyjaśnienia... Będziemy czekali na „Piękną Helenę“, a gdy się pojawi — każemy się jej zatrzymać... Ze względu na pański mundur — usłuchają... A wtedy wsiądziemy...
— A jeśli nie usłucha...
— Nie będą stawiali oporu. Wprawdzie ich jest trzech, ale nas jest dwóch...
— Przypuśćmy, że usłuchają... A co potem?...
— Potem?... Mam wszelkie podstawy po temu, aby tamtych dwóch uważać za komparsów, którzy nie mają pojęcia o wartości ładunku... Skoro obezwładnimy Szymona, a ja tamtym przyrzeknę hojną zapłatę — skierują łódź tam, dokąd uznam za sto-