Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/148

Ta strona została skorygowana.

cyusz — odnoszę wrażenie, że walczenie z prądem sprawia panu pewną trudność...
— Żadnej trudności...
— Jednak...
Patrycyusz był zdumiony. Łódź zawirowała na miejscu i skierowała się ku brzegowi.
— Co to znaczy?!... rezygnuje pan?!... Nie rozumiem?!... Czy to dlatego, że ich jest trzech a nas dwóch?... Czy pan się boi?!...
Łódź już przybiła do brzegu. Don Luis wyskoczył na wybrzeże i podał rękę Patrycyuszowi, który nie ruszył się wszakże z miejsca:
— Co pan robi?!...
— Kapitanie, nie mamy czasu do stracenia!...
— Ja nie wysiądę!... Jeżeli pan masz stracha — to będę działał sam!...
Don Luis uśmiechnął się łagodnie:
— Jak się panu podoba... W każdym razie oczekuję na pana w oberży — za godzinę...
Wyprawa Patrycyusza nie natknęła się na żadne trudności. Na pierwsze jego wezwanie, wypowiedziane rozkazującym tonem „Piękna Helena“ zatrzymała się...
Kapitan przedstawił się majtkom jako komisarz inspekcyjny, wydelegowany przez władze wojskowe. Załoga motorówki dozwoliła mu bez oporu na rewizyę.
Patrycyusz nie znalazł tam ani Szymona, ani żadnego najmniejszego nawet woreczka ze złotem.
Indagacya była krótka:
— Dokąd się udajecie?
— Do Rouen... Łódź jest zarekwirowana do służby aprowizacyjnej.
— Ale w drodze wzięliście do łodzi pasażera?
— Tak jest.
— I gdzie to?
— W Mantes.
— Nazwisko tego pasażera?
— Szymon Diodokis.
— Co się z nim stało?
— Wysiadł, aby dalszą drogę odbyć koleją.