Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

— Proszę odpowiadać ściśle na pytania — rozkazał don Luis — i bez żadnych wykrętów!... Szukamy niejakiego Szymona Diodokisa...
Dozorca zmieszał się.
— Ażeby mu zrobić coś złego. To nie pytajcie mnie o nic, panowie! Wolę, żeby mnie palono na wolnym ogniu, niż żebym miał wyrządzić jakąś szkodę temu dobremu panu Szymonowi!...
Ton głosu don Luisa złagodniał.
— Zrobić mu coś złego? Nigdy w życiu!... Przeciwnie chcemy oddać mu wielką przysługę i ochronić przed grożącem mu niebezpieczeństwem.
— Przed wielkiem niebezpieczeństwem? — wykrzyknął Vacherot — a tak!... domyśliłem się, że mu grozi niebezpieczeństwo!... Był taki podniecony dzisiaj!... jeszcze go nigdy takim nie widziałem!..
— Więc był tutaj?...
— Tak jest, około północy.
— Jest może jeszcze...
— O! nie... Niema go.
Patrycyusz zapytał drżącym głosem:
— Czy może pozostawił tu kogoś?..
— Nie, ale miał przyprowadzić kogoś...
— Kobietę?
Vacherot zawahał się.
— My wiemy o tem — podjął don Luis, że Szymon Diodokis szuka bezpiecznego schronienia dla pewnej młodej damy, dla której żywi jak najgłębszy szacunek.
— Czy może mi pan powiedzieć nazwisko tej damy? — zapytał dozorca jeszcze ciągle nieufnie.
— Naturalnie, że mogę. Jest to pani Essares, wdowa po bankierze, u którego Szymon pełnił obowiązki sekretarza. Panią Essares prześladują jej wrogowie, pan Szymon jej broni, a ponieważ my obaj chcemy im pomódz, więc prosimy pana...
— A zatem dobrze — rzekł Vacherot — przekonany już w zupełności — znam Szymona Diodokisa od wielu, wielu lat. Oddał mi mnóstwo usług, pożyczał mi pieniędzy, znalazł mi tę posadę tutaj i nie-