Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/166

Ta strona została skorygowana.

— Zupełnie.
— Ale Ya-Bon?
— Cóż, Ya-Bon?
— Jeżeli Ya-Bon chwycił go swoją jedyną ale tak potężną łapą!...
— Zakazałem Ya-Bonowi zabić go... A więc — cokolwiek się stało — Szymon żyje... A jeśli żyje — nie dozwoli zginąć mateczce Koralii.
— Wszak nienawidzi jej... A zresztą... Co się kryje w tym człowieku?!... Całe swe życie marzy o tem — aby nas połączyć — i nagle ta miłość najczulsza zmienia się w dziką nienawiść!...
Ścisnął silniej ramię swego towarzysza:
— Sądzi pan, że to naprawdę, mój ojciec?!...
— No, wie pan, są pewne okoliczności, które niezaprzeczenie...
— Błagam pana... tylko bez wykrętów... Proszę o odpowiedź ścisłą!...
— Szymon Diodokis jest pańskim ojcem, kapitanie!...
— Ależ to okropne!... Taka straszna nieprzenikniona tajemnica!...
— Przeciwnie, tajemnica zaczyna się powoli wyjaśniać... Wyznam, że pańska rozmowa z Vacherotem rzuciła mi pewne światło...
— Rzeczywiście?...
Ale we wzburzonym mózgu Patrycyusza jedna myśl goniła drugą.
Zatrzymał się nagle:
— A jeżeli Szymon wróci do Vacherota? A nas tam niema!... I może przyprowadzi z powrotem Koralię?...
— Nie! — gdyby miał to zrobić — byłby to już uczynił!... To my musimy wyjść mu — naprzeciw!...
— Ale w którą stronę się skierować?
— Naturalnie, że w stronę złota!... Wszystkie operacye wroga krążą wokół złota...
Patrycyusz bez słowa protestu pozwolił się prowadzić.
Nagle don Luis wykrzyknął:
— Słyszy pan?!