Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/167

Ta strona została skorygowana.

— Tak!... ktoś strzelił...
Wchodzili właśnie w ulicę Raynouarda.
Patrycyusz zaniepokoił się.
— Czyżby to Ya-Bon strzelił?...
— Obawiam się, że to strzelono do niego!...
Tam do kroćset!... gdyby mój biedny Ya-Bon padł!...
— A jeżeli to strzelano do Koralii?!...
Don Luis zaczął się śmiać:
— Doprawdy zaczynam żałować, żem się wmieszał w tę sprawę... Dawniej oryentował się pan o wiele lepiej... Niechże się pan zastanowi!... Po jakiego dyabła — miałby Szymon strzelać do Koralii, jeżeli ona jest w jego ręku?...
Przyspieszyli kroku. Mijając pałac Essaresa — skonstatowali, że pogrążony jest w ciszy i ciemności, skręcili więc odrazu w uliczkę, wiodącą do pawilonu w ogrodzie.
Patrycyusz miał przy sobie klucz, ale furta była zaryglowana od wewnątrz.
— O! o! — wykrzyknął don Luis — to znak, że musimy się bardzo spieszyć!... Rendez-vous na wybrzeżu, kapitanie!... Ja pędzę do budy Berthou, aby się zoryentować...
Na wschodzie niebo poczynało się już przecierać... Blade światło wstającego dnia wsiąkało w mrok nocny.
Na wybrzeżu było jeszcze zupełnie pusto. Don Luis nie znalazł niczego godnego, natomiast gdy spotkał się ponownie z Patrycyuszem, ten pokazał mu na chodniku, graniczącym z ogrodem pawilonu drabinę.
— Aha! — rzekł don Luis — to najpewniej Ya-Bon posługiwał się tą drabiną — Szymon ma przecież klucz... W takim razie...
Zgięty na dwoje, badał wzrokiem asfalt chodnika:
— Jedno jest pewne: Ya-Bon wie, gdzie ukryte są worki ze złotem... Najprawdopodobniej w tej kryjówce znajdował się również inny skarb: Koralia i może znajduje się do tej chwili, jeżeli nie-