Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/187

Ta strona została skorygowana.

— Nie miałem od niej listu — od czasu jej wyjazdu.
— A ja dostałem od niej list wczoraj... Zdziwiony byłem niesłychanie tem, że powróciła do Francji...
— Pani Mosgranem we Francyi!...
— Ależ tak... i naznaczyła mi spotkanie na dzisiejszy poranek... — dziwne spotkanie...
— Gdzie? — zapytał Szymon z widocznym niepokojem.
— Nigdyby pan nie zgadł!...
— Zatem — gdzie?!
— Na barce — na Sekwanie!...
— O!...
— Na barce zwanej „Nonchalante“ — na wybrzeżu Passy — koło budy Berthou.
— Czy podobna? — wybąknął Szymon.
— To czysta prawda. A wie pan — jak list był podpisany!.. Grzegorz.
— Grzegorz? męskie imię?...
— Istotnie imię męskie... W tym liście donosiła mi, że pędzi życie pełne niebezpieczeństw, że nie dowierza człowiekowi, z którym los splątał jej istnienie i że chciałaby poprosić mię o radę...
— I... i... pan poszedł?
— Naturalnie.
— Kiedy?
— Dzisiaj rano. Byłem tam wtedy, gdy pan do kliniki mojej telefonował. Na nieszczęście...
— Na nieszczęście?
— Przybyłem za późno.
— Za późno?
— Grzegorz, a raczej pani Mosgranem nie żyła już...
— Nie żyje?!...
— Uduszono ją.
— To okropne — rzekł Szymon, który znowu nie mógł schwytać tchu — a o nim nie wie pan nic więcej?
— O kim?
— O tym człowieku, o którym wspomniała.
— Któremu nie dowierzała?