Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/19

Ta strona została skorygowana.

prowadzą nas ku sobie, wydała się pani może śmieszną, a teraz co pani powie? Chodzi tutaj bowiem albo o wypadek tak niezwykły, że poprostu trudno bez należytej podstawy twierdzić, że to tylko wypadek. Albo też o fakt realny, wskazujący, że nasze egzystencye już się gdzieś zetknęły w przeszłości na jakimś punkcie tajemniczym. I teraz tem mocniej wierzę, że odnajdą się w przyszłości, aby się już więcej nie rozłączać. I poraz drugi ofiaruję pani pomocną dłoń przyjaciela, bo wiem, że grozi ci niebezpieczeństwo. Podkreślam, że mówię tylko o przyjaźni, nie zaś o miłości. Czy pani przyjmuje?
Na razie nie mieli sobie nic więcej do powiedzenia. Belval nie usiłował dłużej zatrzymać Koralii.
Odeszła. Kiedy drzwi wejściowe zamknęły się za nią — Belval podszedł do okna i tęsknym wzrokiem ścigał sylwetkę młodej kobiety, która za chwilę miała mu zniknąć z przed oczu zatopiona w morzu mroków wieczornych.
Serce ścisnęło mu się: czy zobaczy ją jeszcze kiedykolwiek?...
Ale Patrycyusz Belval nie należał do ludzi łatwo poddających się zwątpieniu.
— Czy ją zobaczę?! Może już jutro nawet... Los mi dopomoże!...
Wieczorem Belval po spożyciu obiadu w restauracyi — przybył do Neuilly, gdzie znajdował się dom dla żołnierzy — rekonwalescentów. Ponieważ regulamin w tem sanatoryum dla uzdrowieńców nie był zbyt surowy — więc kapitan z łatwością mógł uzyskać widzenie z Ya-Bonem.
— Czy Ya-Bon jest tutaj?...
— Tak jest, kapitanie — odparła dyżurna — gra w karty ze swoją dziewczyną...
— To jego dobre prawo kochać i być kochanym... Czy są jakie listy do mnie?
— Niema żadnych. Przyniesiono tylko jakiś pakunek...
— Od kogo!...
— Przyniósł go komisyoner i powiedział tylko