Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/191

Ta strona została skorygowana.

— Pan majaczysz doktorze!... Ażeby te pieniądze należały do pana — musiałbyś je wprzód mieć w ręku.
— Słuszna uwaga.
— A pan je ma?
— Mam.
— Niech pan się wytłomaczy jaśniej!... natychmiast!... — wrzasnął Szymon wyprowadzony z równowagi.
— Zaraz panu wyjaśnię wszystko... Ową niezawodną kryjówkę stanowiły cztery tomy starego „Przewodnika po Paryżu i okolicy“... W każdym tomie był milion...
— Kłamiesz pan!...
— Leżały na stoliczku rzucone na pozór niedbale...
— No i?... no i?...
— A teraz są tutaj.
— Gdzie?!
— Tutaj — w tem biurku... Zatem jako prawy i rzeczywisty właściciel tych pieniędzy — nie mogę przyjąć...
— Złodziej!... nikczemny złodziej!... wrzasnął Szymon z zaciśniętemi pięściami — tak!... jesteś pan złodziejem!... bandytą!...
Doktór Geradec uśmiechnął się i rzekł spokojnie:
— Jakie przykre słowa i jak niesprawiedliwe... Czy mam panu przypomnieć, że pani Mosgranem darzyła mnie swemi łaskami. Pewnego dnia, a raczej, pewnego ranka rzekła do mnie w chwili ekstazy: „Mój przyjacielu, gdy umrę — miała smutne przeczucia — wszystko co pozostanie w mojem mieszkaniu, przeznaczam dla ciebie“. Łódź „Nonchalante“, to było jej mieszkanie w chwili śmierci, czyż mogę sprzeciwiać się jej ostatniej woli?...
Stary Szymon nie słuchał nawet. Myśl piekielna rozwijała się w jego mózgu.
A doktór rzekł:
— Tracimy cenny czas, drogi panie, a czas to pieniądz... Niech się pan zatem decyduje!...