tyle: „Dla kapitana Belvala”. Złożyłam ten pakiet w pańskim pokoju.
Kapitan pospieszył do swego pokoju, gdzie ujrzał na stole pakiet owinięty w biały papier i obwiązany sznurkiem.
Rozdarł papier. Zobaczył małą szkatułkę, a w niej mieścił się klucz, wielki klucz pokryty rdzą.
— Coby to mogło znaczyć?... Na pakunku nie było żadnego adresu nadawcy, ani żadnej pieczątki.
— Chyba to jakaś pomyłka!... pomyślał Belval i schował klucz do kieszeni.
— Dosyć zagadek na dzisiaj — powiedział głośno sam do siebie — teraz kładźmy się spać.
Ale w chwili, gdy zasuwał story u okna — wzrok jego uderzony został snopem iskier wytryskających ponad drzewami lasku Bulońskiego. Złoty deszcz iskier rozdarł nieprzeniknione mroki nocy.
W tejże chwili kapitan przypomniał sobie podsłuchaną w restauracyi rozmowę. Wszak to o deszczu złotych iskier rozmawiali ci sami ludzie, którzy planowali uprowadzenie mateczki Koralii.