Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/202

Ta strona została skorygowana.

— Więc Koralia nie żyje!...
— Umarłych niepodobna obudzić... Budzi się tylko żywych...
— Koralia żyje!... żyje!... I... może... jest tutaj nawet?...
— Naturalnie!... Ja nigdy nic nie robię połowicznie.
Otworzył drzwi prowadzące do korytarza, a potem drugie drzwi...
— Oto ona... Spi, a pielęgniarka czuwa nad nią...
Patrycyusz drżał na całem ciele:
— Czy mogę na nią popatrzeć?
— Tylko z daleka. Ona potrzebuje spokoju, snu, wypoczynku. Niech panu to wystarczy, że żyje... Będzie zdrowa i zostanie panią Patrycyuszową Belval...
— O!... panie... panie...
— Tylko co do tego ostatniego punktu, drogi kapitanie, to jeszcze istnieje pewna przeszkoda... Bądź jak bądź — pani Koralia ma jeszcze męża...
Don Luis zamknął drzwi i przyprowadził Patrycyusza z powrotem do gabinetu.
— Oto przeszkoda, kapitanie — rzekł wskazując na Essaresa — masz pan rewolwer... Czyś się zdecydował?...
Patrycyusz stał bez ruchu, wpatrując się chciwie w człowieka, który mu tyle wyrządził złego. A jednak odparł:
— Ja go nie zabiję...
— To mąż Korali!...
— Właśnie dlatego...
Don Luis spojrzał z uznaniem na młodego oficera.
— Zacny z ciebie i prawdziwie honorowy człowiek, Patrycyuszu... Skrupuły twoje zaszczyt ci przynoszą... Nie chcesz go zamordować... ja również odczuwam wstręt do plamienia mej ręki krwią tego indywiduum... A zatem ten poczciwiec musi sam nam dopomódz...
Pochylił się nad Essaresem, któremu głowa opadła na poręcz fotelu.