fantastycznego, a tymczasem znaczyło to poprostu, że worki ułożone są w kształcie trójkąta.
— Gdzież jest to złoto?
— Tutaj.
— Jakto tutaj? co pan chce przez to powiedzieć?
— Że wystarczy, aby pan zanurzył swą laskę w tym oto pagórku z piasku, aby...
Tamci spojrzeli po sobie zdumieni.
— Widzicie panowie, takie to proste a tak niesłychanie trudne do odkrycia... Szuka się po piwnicach, lochach, studniach... A tymczasem taka niewinna kupka piasku, na której zasypia bezdomny włóczęga, gdzie dzieci bawią się, robiąc babki z piasku — ukrywa skarb... ukrywa wiernie od szeregu miesięcy... Człowiek, który wpadł na pomysł ukrycia tutaj złota — miał tęgą głowę.
Pan Valenglay skinął głową:
— Istotnie tęgą. Ale jest ktoś, co miał jeszcze tęższą...
— Któż taki?
— Ten, który odgadł, że właśnie w piasku ukryte jest złoto... To mistrz, przed którym chylę głowę...
Don Luis ukłonił się w milczeniu, dziękując za komplement.
— Doprawdy nie wiem, jak wynagrodzić pana za tę usługę oddaną Ojczyźnie...
— Nie żądam żadnej nagrody — rzekł don Luis.
— Bardzo pięknie z pańskiej strony. Ciekaw jestem jednak jaką drogą doszedł pan do rozwiązania zagadki złotego trójkąta? Może pan zajdzie do mojego biura — za godzinę...
— Niepodobna. Żałuję mocno, ale za pół godziny opuszczam Paryż.
— Ależ pan nie może tak odjechać?
— Dlaczegóżby nie?
— Ponieważ nie znamy pańskiego nazwiska... nie wiemy kim pan jest właściwie...
— To taka drobnostka...
— W czasach normalnych być może. Ale w czasie wojny — to rzecz niemożliwa.
Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/209
Ta strona została skorygowana.