Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

brze? Zawrzyjmy pokój. Ja ci dam udział w moim interesie, a ty mnie przyjmiesz do swego. Zjednoczeni zwyciężymy niechybnie. Więc odpowiadaj: tak czy nie.
Wyjął knebel z ust Essaresa i nadsłuchiwał. Tym razem Patrycyusz nie dosłyszał słów wymówionych przez ofiarę. Ale w tej samej chwili tamten drugi zawołał z gniewem:
— Co? Co takiego? Co takiego mi proponujesz? Wiesz, że ty jesteś dość bezczelny. Mnie proponować coś podobnego. Możesz to zaofiarować Bournefowi, albo jego towarzyszom. Ale mnie, mnie pułkownikowi Fakhi. O, nie mój drogi. Ja mam trochę lepszy apetyt. Godzę się na podział, ale jałmużny od ciebie nie potrzebuję.
Patrycyusz słuchał chciwie, nie tracąc jednocześnie z oczu Koralii, której twarz wykrzywiona trwogą wyrażała tosamo gorączkowe zainteresowanie. Zarazem kapitan patrzył uważnie na ofiarę, którą lustro, umieszczone ponad kominkiem odbijało częściowo. Był to mężczyzna, około lat 50-ciu, kompletnie łysy, o twarzy tłustej, nosie wydatnym, o głęboko osadzonych czarnych oczach pod gęstemi brwiami i gęstej, siwiejącej brodzie. Ubrany był w aksamitny szlafrok i domowe pantofle. Fizyognomia tego człowieka zdradzała silną wolę, energię i jakąś niezwykłą gwałtowność.
— To syn Wschodu — skonstatował Patrycyusz. — Widywałem w Egipcie i Turcyi podobne fizyognomie.
Zresztą nazwiska wszystkich tych indywiduów, pułkownik Fakhi, Mustafa, Bournef, Essares, ich akcent mowy, ich cały sposób bycia, fizyognomie, i wszystko to przypominało brzegi Bosforu i bazary Adryanopola. Były to stanowczo typy Lewantynów, ale Lewantynów, którzy swoje korzenie zapuścili w Paryżu. Essares-bej — nazwisko to nie było obcem Patrycyuszowi. Wiedział, że tak się nazywa pewien wybitny finansista. Ale za drzwiami dały się znowu słyszeć hałaśliwe głosy. Gwałtownym ruchem otwarto drzwi i ukazali się w nich