Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/46

Ta strona została skorygowana.

ny podsłuchiwać rozmowę pomiędzy mężem a żoną.
Pozostał jednak. Obawiał się o mateczkę Koralię.
Essares przemówił pierwszy.
— No i czegóż ty tak wlepiasz oczy we mnie?!...
Kobieta szepnęła, powściągając bunt wrzący widocznie w jej piersi:
— Więc to wszystko prawda?
Mąż zaśmiał się szyderczo:
— Dlaczegóż bym miał kłamać! Nie telefonowałbym w twojej obecności, gdyby nie pewność, żeś tu była — od samego początku,
— Byłam tam na górze!...
— Więc słyszałaś wszystko?
— Tak jest.
— I widziałaś?!
— Tak!...
— I nie uczyniłaś nic, aby mnie obronić przed torturą — przed śmiercią?! Słuchałaś spokojnie moich jęków?!
— Czułam przecież całą prawdę. —
— Jaką prawdę?...
— Prawdę o twojej zdradzie!...
— Zwaryowałaś?... — Nie popełniłem żadnej zdrady...
— Nie igrajmy słowami!... Nie wszystko było dla mnie zrozumiałe, czego ci ludzie właściwie żądali... Ale ten sekret bezcenny — to tajemnica zdrady!...
Essares wzruszył ramionami:
— Zdradzić można tylko ojczyznę, a ja nie jestem francuzem!...
— Otrzymałeś obywatelstwo francuskie na własne żądanie!... Poślubiłeś mnie we Francyi i we Francyi zrobiłeś majątek!... I to Francyę właśnie zdradzasz!...
— Na czyjąż to korzyść? — może mi będziesz łaskawy powiedzieć?
— Tego właśnie nie wiem jeszcze... Jedno jest dla mnie jasnem, że ta cała banda oskarża cię, iż z tajemnicy zdrady sam ciągniesz ogromne korzy-