czyć z tobą... Zniweczę dzieło zdrady twojej... Muszę naprawić zło, któreś ty wyrządził!...
Essares rzekł bardzo cicho:
— Strzeż się Koralio!... Wtedy, gdy będziesz czuła się najzupełniej bezpieczną — spadnie na ciebie moja ciężka ręka... I zażądam rachunku... Strzeż się!...
Nacisnął guzik elektrycznego dzwonka.
Stary Szymon nie dał długo czekać na siebie. Essares zapytał go:
— Lokaja i portyera niema?
Nie czekając na odpowiedź, ciągnął dalej:
— Szczęśliwej podróży!... Pokojówka i kucharka wystarczą do pełnienia służby. One nic nie słyszały... Śpią tak daleko... W każdym razie będziesz uważał na nie, Szymonie, po moim wyjeździe...
Obserwował przez chwilę żonę, poczem zwrócił się znowu do Szymona:
— Umieram ze zmęczenia, a trzeba, żebym o godzinie 6-tej był już na nogach, zaprowadź mnie do mego pokoju...
I wsparty na ramieniu sekretarza wyszedł. Skoro tylko zniknął za drzwiami, Patrycyusz Belval przekonał się, że Koralia panująca nad sobą w obecności męża — znajdowała się już u kresu sił swoich i swej energii. Zalana łzami, padła na kolana, czyniąc znak krzyża na czole i piersiach.
Kiedy po chwili dźwignęła się z klęczek — ujrzała na dywanie kartkę papieru. Zdziwiona podniosła ją i przeczytała następujące słowa:
„Mateczko Koralio!... Walka jest ponad pani siły... Dlaczegoż nie przyjąć pomocy przyjaciela?... Jedno skinienie — a jestem przy pani...
Koralia zachwiała się na nogach, oszołomiona niespodzianem odkryciem i zuchwałą odwagą Patrycyusza. Zebrawszy wszakże ostatek sił i woli — wyszła z pokoju, nie przywoławszy człowieka, który ją kochał nad życie.