Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/51

Ta strona została skorygowana.

— Słuchaj!... zastanów się!... i powiedz, co o tem myślisz!... Zaczynam:
„Istnieje niejaki Essares-bey kolosalnie bogaty bankier, który to jegomość jest łotrem na łotrami i zdradza jednocześnie Francyę, Egipt, Anglię, Turcyę, Bułgaryę i Grecyę. Jego wspólnicy przypalają mu nogi. On zabija jednego, a reszty pozbywa się przy pomocy czterech milionów, które poleca odebrać innemu wspólnikowi. I cała ta śliczna paczka schowa się w mysią dziurę o 11-tej przedpołudniem, ponieważ w południe wkracza policya. No, dobrze“.
Patrycyusz Belval zaczerpnął oddechu i mówił dalej:
— Mateczka Koralia jest żoną tego łajdaka Essaresa. Dlaczego ona go poślubiła, tego już nie rozumiem. Nienawidzi go bowiem i chce go zabić. On ją kocha i także chce ją zabić. Istnieje wreszcie pewien kapitan francuski, który ją również kocha i postanowił ją koniecznie zdobyć. Dodaj do tego, takie akcesorya jak dwie jednakowe połówki tego samego ametystu, tajemniczy zardzewiały klucz, czerwoną jedwabną taśmę i będziesz miał wszystko. I wiesz, jeżeli ty ośmielisz się cośkolwiek zrozumieć, to ci rozbiję chyba głowę, ponieważ ja nic z tej całej historyi nie rozumiem, a jestem przecież twoim kapitanem.
Ya-Bon śmiał się od ucha do ucha. I stosownie do rozkazu swego kapitana nie rozumiał ani słowa.
— No dosyć, — zakomenderował Belval. — Teraz ja się muszę zastanowić, wykombinować i wywnioskować.
Oparłszy się o kominek zaczął rozmyślać, co właściwie teraz czynić należy. Czy szukać kryjówki tego Grzegorza, do którego schronili się Bourneff i jego kompanowie? Czy może dać znać policyi? Czy wrócić do mieszkania Essaresa? Doprawdy nie wiedział. Czy działanie to leżało w zakresie Belvala. Ale do rozwiązywania zagadek i to tak jeszcze zawiłych nie odczuwał najmniejszego powołania.