Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/52

Ta strona została skorygowana.

I zwracając się nagle do Ya-Bona, który milczał uparcie, zawołał:
— Czegóż ty mnie znowu denerwujesz swoją pogrzebową miną. Tak, to ty mi wszystko zaciemniasz. Ty widzisz rzeczy, zawsze czarno, naturalnie jak murzyn. Wynoś się stąd...
Ya-Bon zamierzał odejść, ogromnie zbity z tropu, gdy wtem zapukano do drzwi i ktoś zawołał z zewnątrz:
— Panie kapitanie, telefonują do pana.
Patrycyusz wybiegł szybko. Kto u dyabła! może telefonować o tak wczesnej godzinie?!
— Kto telefonuje? — zapytał pielęgniarki.
— Nie wiem, kapitanie... Jakiś głos męski... Zdaje się, że mu się bardzo spieszy... Dzwoniono dość długą chwilę... Byłam właśnie wtedy na dole w kuchni...
Belval, nie pytając już o nic więcej pospieszył do aparatu.
— Hallo!... to ja kapitan Belval!... Kto mówi?...
Nieznajomy głos męski odpowiedział mu... Głos tak dziwnie zmieszany, tak drżący:..
— Kapitan Belval!... A! to dobrze... bałem się, żeby nie było zapóźno... Otrzymałeś klucz i list?...
— Kto mówi?!
— Otrzymałeś klucz i list?! — nalegał głos.
— Klucz, owszem, ale listu nie było...
— Listu nie było?! A! to okropne!... Więc nie wiesz...
Przenikliwy krzyk wstrząsnął słuchem Patrycyusza... A potem dały się słyszeć jakieś dźwięki nieskoordynowane, coś niby gwałtowna, zamieszana zamiana słów... Po chwili ów tajemniczy głos wyjąkał do telefonu:
— Zapóźno... Patrycyuszu... czy to ty?... Słuchaj... medalion z ametystu... tak... tak... mam go przy sobie... Zapóźno... a ja chciałem... Patrycyuszu... Koralia... Patrycyuszu... Patrycyuszu...
I znowu krzyk... krzyk rozdzierający: „Na pomoc... na pomoc... morderca!... nędznik!... a potem cisza i krótki, suchy trzask. Morderca odłożył słu-