łańcuchowego i następnie ślady kroków męskich, wiodące do biblioteki... Ale te ślady... pan je dobrze zna — nieprawdaż kapitanie?... To pańskie kroki i pańskiego Senegalczyka... Co zaś do uduszenia psa... To już sprawka Senegalczyka... Wszak się nie mylę!...
Patrycyusz zaczynał rozumieć... Zastrzeżenia sędziego, jego wyjaśnienia, porozumienie z Koralią co do wszystkich punktów — wszystko to nabierało powoli właściwego zabarwienia.
Podkreślił więc słowa:
— A więc nie było zbrodni?...
— Nie!
— I śledztwo nie będzie wdrożone?
— Nie.
— Więc sprawę całą okryje dyskretne milczenie?
— Istotnie.
Kapitan Belval jął przemierzać pokój szerokimi krokami. Przypomniały mu się słowa Essaresa: „Nie zaaresztują mnie... A jeśli zaaresztują, to wypuszczą i przeproszą... Sprawa zostanie umorzoną”...
Essares, przepowiedział dobrze. Sprawiedliwość milczy...
Irytowało to niesłychanie kapitana. Podejrzywał, że sędzia, chcąc uczynić zadość życzeniom Koralii — poświęcał interes sprawiedliwości. — Ażeby zaś można było sprawę zgrabnie zatuszować — trzeba się naprzód pozbyć jego, Patrycyusza.
Zapanował jednak nad sobą i nie zdradzając wzburzenia rzekł:
— Wybaczy pan, panie sędzio — pewną uwagę z mojej strony, która wyda się panu może niedyskretną... Sądzę wszakże, że jest to moim obowiązkiem poinformować pana o tajemniczych wieściach łączących moje życie z życiem pani Essares, a sięgających w przeszłość dziecięcą, której nie obejmujemy ani ja ani pani — pamięcią... A może pani Essares wspomniała już panu o tym fakcie,
Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/65
Ta strona została skorygowana.