Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

jako inwalidę z drewnianą nogą i obandażowaną głową.
Patrycyusz przez chwilę zbierał myśli — bardzo blady. Po dłuższej chwili zapytał:
— A ten medalion skąd się wziął? Czy to pan go znalazł, panie sędzio?
— Tak jest, to ja.
— I gdzież to — jeśli wolno zapytać?
Urzędnik zawahał się z odpowiedzią. Patrycyusz, sądząc z zachowania Koralii, odniósł wrażenie, że tego szczegółu i ona nie znała.
Wreszcie pan Desmalions odpowiedział:
— Znalazłem to cacko w dłoni nieboszczyka...
— W dłoni nieboszczyka?!... W dłoni Essaresa?!...
Patrycyusz aż podskoczył.
— Tak! — odparł sędzia — pan Essares trzymał ten medalion w zaciśniętej ręce. Musiałem mu siłą otworzyć palce, aby wydobyć medalion.
Kapitan wyprostował się i uderzając pięścią w stół, wykrzyknął:
— Zatem, szanowny panie, powiem panu teraz jedną rzecz, którą rezerwowałem jako ostatni argument aby udowodnić, że moje współpracownictwo nie jest jednak zbędne!... Panie sędzio, dzisiejszego ranka ktoś mnie zawezwał do telefonu... i zaledwie jednak zamieniliśmy kilka słów, które nie dały mi żadnego wyjaśnienia, co do osoby telefonującego i celu rozmowy, gdy nagle posłyszałem przeraźliwy krzyk człowieka napadniętego znienacka... potem odgłosy jakiejś krótkiej gwałtownej walki... Wreszcie nieszczęśliwy raz jeszcze dorwał się telefonu i zdołał mi rzucić kilka urywanych zdań, które brzmiały dosłownie: „Patrycyuszu... Koralia... medalion z ametystu... mam go przy sobie... medalion... Ach! zapóźno... Pragnąłem... Patrycyuszu... Koralio...“
— Panie sędzio! oto fakty bezspornie stwierdzone!... Dzisiaj rano o godzinie 7-mej minut 19 zamordowano człowieka, który miał przy sobie medalion z ametystu. W kilka godzin później — odnajduje się ten tajemniczy medalion w martwej