Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/7

Ta strona została skorygowana.

— Pomówimy o tem później, mateczko Koralio. Teraz jest pani zbyt wyczerpaną i musi pani wypocząć trochę...
Delikatnie, ująwszy ją pod ramię, poprowadził w stronę domu, z którego sam wyszedł przed godziną. Młoda kobieta nie stawiała żadnego oporu.
Cała gromadka weszła do mieszkania na parterze, gdzie zainstalowano się w wielkim salonie, oświetlonym żyrandolem elektrycznym. Na kominku płonął jasno ogień.
— Niech pani spocznie, mateczko Koralio...
Kobieta opadła na fotel — bez słowa.
— Poular — wydał rozporządzenie kapitan — biegnij do jadalni po kieliszek... Ty Ribrac, przynieś karafkę świeżej wody z kuchni... Chatalani, — w kredensie stoi butelka rumu... Nie!... nie!... mateczka Koralia nie lubi rumu... zatem...
— Zatem... — uśmiechnęła się lekko — proszę tylko o szklankę czystej wody...
Policzki młodej kobiety odzyskiwały powoli zwykłą swoją barwę... Do pobladłych warg napływała krew.
Twarz młodej kobiety pełna wdzięku i słodyczy, miała szlachetny, czysty owal i rysy niezwykłej delikatności. Duże jasne oczy patrzyły w świat spojrzeniem dziecka... A jednak w tej twarzy łagodnej i delikatnej było coś, co wskazywało, że subtelna ta istota ma duży zasób energii i silna wolę.
— Cóż, lepiej pani? — zapytał kapitan, kiedy „mateczka“ Koralia wychyliła szklankę zimnej wody.
— O wiele lepiej.
— No, to cudownie!... Aleśmy przeżyli gorącą chwilę!... Co za niezwykła historya!... Trzeba to będzie wszystko wyjaśnić — prawda? Oho!... Ya-Bon powraca!... Ciekawym czy...
Kobieta zerwała się narówne nogi.
— Sądzi pan, kapitanie, że dogonił jednego z tych ludzi?
— Ależ pewny tego jestem... Powiedziałem przecież, żeby mi sprowadził jednego z tych hultajów