siebie. Czy ja sobie dam sam radę?... Hm!... Obym się nie przerachował ze swojemi siłami... Do rozwikłania tej sprawy potrzeba jakiegoś wyjątkowego umysłu, jakiegoś geniusza policyjnego?... Znasz może kogo takiego?...
Patrycyusz wsparł się mocniej na ramieniu swego towarzysza.
— Nie znasz przypadkiem takiego człowieka — co?...
Ya-Bon wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i mruknął jakieś dwa słowa:
Co? — zawołał Patrycyusz — coś powiedział?!... Arseniusz Lupin!...
Senegalczyk skinął głową:
— Zwaryowałeś czy co?! Proponujesz współpracownictwo Arseniusza Lupina? To ty go znasz?!...
— Tak! — oświadczył Ya-Bon.
— Chyba z powieści o jego przygodach?...
— Nie! — zaprotestował Ya-Bon.
— Prawda! Przecież ty nie umiesz czytać... — Więc znasz go osobiście?
— Tak.
— Idyoto!... Arseniusz Lupin nie żyje... Rzucił się ze skały w morze, a ty się upierasz, że go znasz?
— Tak!...
— Spotkałeś go może — już po jego śmierci?...
— Tak!...
— I sądzisz, że on zechce fatygować się zmartwychwstaniem na wezwanie pana Ya-Bona?
— Tak!...
— No, popatrzcie się!... Ya-Bon przyjacielem Arseniusza Lupina!... Chylę głowę nisko przed takimi stosunkami... No, a ileż czasu ci potrzeba, abyś mógł się z nim porozumieć i zjednać go dla naszej sprawy... Sześć miesięcy?... Trzy miesiące?... Miesiąc?... Piętnaście dni?...
Ya-Bon skinął głową.
Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/80
Ta strona została skorygowana.