ciela, naszego, którego on zamordował. Ale album to, się już niczem nie da wytłumaczyć.
Koralia wzruszała ramionami. Nie umiała znaleźć na to odpowiedzi. Przez chwile milczeli oboje, wreszcie Patrycyusz zapytał:
— A Szymon?
— Szymon zawsze mieszkał tutaj.
— Nawet wtedy, gdy matka pani jeszcze żyła?
— Nie. To dopiero w rok czy dwa po śmierci mamy i po moim wyjeździe do Salonik Essares-bey powierzył mu zarząd tej posiadłości.
— Czy Szymon był sekretarzem Essaresa?
— Nie mogłabym określić dokładnie właściwej jego roli? Sekretarz?... Nie. Przyjaciel?... Także nie. Oni nigdy prawie nie rozmawiali ze sobą. Szymon trzy czy cztery razy odwiedzał nas w Salonikach. Przypominam sobie dokładnie, jedną z jego wizyt. Byłam wtedy dzieckiem, ale pamiętam, że przemawiał do Essaresa bardzo gwałtownie i zdawał mu się grozić.
— Czem?
— Nie wiem. Wogóle nie wiem nic o Szymonie.
— Jak on się zachowywał w stosunku do pani?
— I to mi trudno określić. Nigdy z nim nie rozmawiałam. Zauważyłam jednakowoż, że czasem wzrok jego biegł ku mnie z za żółtych okularów z pewną natarczywością. W ostatnich czasach towarzyszył mi z widocznem upodobaniem do szpitala. Z tak widocznem upodobaniem, że mimowoli zapytuję się sama siebie...
Po chwili namysłu ciągnęła dalej:
— To jest właściwie przypuszczenie bezpodstawne... Ot taka sobie myśl... ale jednak niech pan zważy... Dlaczego dostałam się do szpitala przy Polach Elizejskich, gdzie poznałam pana... Dlaczego? Dlatego, że Szymon mnie tam zaprowadził... Wiedział, że pragnę pracować jako pielęgniarka i wskazał mi ten właśnie szpital...
A potem... Ta fotografia, która przedstawia pana w mundurze, a mnie w stroju pielęgniarki — mogła być zrobioną tylko w szpitalu... A z tutej-
Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/85
Ta strona została skorygowana.