podziękować, ani się dowiedzieć od niego czegokolwiek o tragicznej historyi naszych rodziców, którą on zna... Lub o niebezpieczeństwach, jakie pani grozić mogą... A jednak tylko on... tylko on jeden...
— Możeby spróbować...
— Ha!... spróbuję...
I Patrycyusz udał się do pokoju Szymona.
Stary siedział, na pół drzemiąc, w głębokim fotelu i pykał swą zagasłą już fajeczkę.
Pokój był mały, skąpo umeblowany, ale jasny i czysty... Całe tajemne życie starca upłynęło tutaj... Kilkakrotnie w czasie nieobecności Szymona, sędzia Desmalions przetrząsał ten pokój...
Jedynem interesującem odkryciem zrobionem w mieszkaniu Szymona — był narysowany na jasnej tapecie trójkąt, pociągnięty złota farbą...
Złoty trójkąt!..
Oprócz tego — nic więcej!...
Patrycyusz podszedł wprost do Szymona i dotknął jego ramienia.
— Szymonie — rzekł.
Tamten podniósł na niego oczy, osłonięte żółtemi szkłami okularów i zaczął się śmiać — śmiechem idyoty.
— Ach! — myślał Patrycyusz — to przyjaciel mego ojca!... Kochał go, opiekował się mną, chciał się pomścić na mordercy... I oto nie mogę od niego wydobyć rozsądnego słowa...
Patrycyusz wpadł na pomysł napisania mu na kartce słów, które Szymon musiał tyle razy czytać.
„Patrycyusz i Koralia — 14 kwietnia 1895 r.“
Stary spojrzał, potrząsł głową i znowu zaczął się śmiać po — swojemu — żałośnie jakby bezmyślnie...
Patrycyusz próbował dalej obudzić jego pamięć:
„Armand Belval”.
Ten sam tępy wyraz twarzy. Patrycyusz nie chciał jeszcze zrezygnować. Napisał imiona Essaresa, pułkownika Fakhi, narysował trójkąt.
Stary nie rozumiał i chichotał.
Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/94
Ta strona została skorygowana.