Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/98

Ta strona została skorygowana.

— Żadnych. Ale jedna myśl, a raczej jedno zapytanie... Kto nas zdradził? Jedna tylko osoba wiedziała o tem, że my się tutaj zbieramy co tydzień w czwórkę o piątej godzinie. Tą osobą wtajemniczoną był Essares-bey. On sam przybywał tutaj często na konferencyę z nami. Essares nie żyje. Kto nas zatem zadenuncyował?
— Stary Szymon.
— Jakto, Szymon? Szymon Diodokis?
— Tak, Szymon Diodokis, sekretarz Essaresa.
— Więc to on, a łotr. Zapłaci mi on za to. Ale nie, to chyba niemożliwe.
— Dlaczegoż niemożliwe?
— Dlaczego? Ależ dlatego, że...
Po chwili zastanowienia, Bourneff dokończył zdania:
— Ponieważ stary Szymon pozostawał z nami w porozumieniu.
— Co pan powiada? — wykrzyknął Patrycyusz z kolei zdumiony.
— Mówię i powtarzam, że Szymon Diodokis, to nasz człowiek. To on nam donosił o rozmaitych matactwach Essaresa. To on zawiadomił nas telefonicznie o godzinie 9-tej wieczorem, że Essares sygnalizuje deszczem złotych iskier. To on wreszcie otworzył nam bramę, udając oczywiście rozmyślnie opór, a pozwalając się dobrowolnie związać w loży portyera. To wreszcie on wypłacił i odesłał służących.
— Ależ pułkownik Fakhi nie zwracał się do niego jak do wspólnika.
— Komedya odegrana dla Essaresa.
— Przypuśćmy, a dlaczegóż Szymon zdradzał Essaresa? Za pieniądze?
— Nie, z nienawiści. On tak nienawidził Essaresa, że aż czasem strach nas przed tą nienawiścią ogarniał.
— Z jakiego powodu?
— Nie wiem. Szymon jest bardzo skryty.
— A czy on wiedział, gdzie ukryte jest złoto — zapytał sędzia Desmalions?...