A gdy z wrogów pogromu wrócił wreszcie do domu |
Na Wawelu nad Wisłą gród prastary, odwieczny, niegdyś zamek królewski.
U stóp góry szeroko rozkłada się miasto i płynie ulicami we wszystkich kierunkach. Życie w niem tętni od samego świtu ciężkim turkotem wozów, dzwonkami tramwajów, gwizdkami fabryk, gwarem robotników, ruchem młodzieży szkolnej, wystawami sklepów. Miasto żyje, weseli się, płacze, zabiega, walczy, tryumfuje lub skarży się głośno, jaśnieje cnotą lub krwawi występkiem, — żyje.
A stary, stary zamek na wysokiej górze patrzy na to od wieków, poważny, milczący.
Czego on nie pamięta! Te wielkie komnaty, w których śpi echo tysiącznych odgłosów: chrzęstu rycerskiej zbroi, szczęku mieczów, pokrzyków groźnych, tryumfalnych pieśni, i rozpaczliwych żalów i cichego jęku. Wszystko to brzmiało w tych murach milczących, — a dzisiaj gdzie te głosy?
Obok zamku świątynia, niby skamieniała modlitwa całych wieków. Półmrok w niej zamyślony,