Strona:Leo Belmont - Śmierć genialnego muzyka.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.
—   3   —

szalonych... Było się marzeniem w niebie — aż tam, gdzie wrota nieba są zamknięte... już dalej iść niepodobna... Próbuje się: rozewrzeć błoto... i piekło... Iść przeciw naturze — to wydaje się: zwyciężyć naturę... postawić swoje „ja“, swoje „chcę“ wyżej jej przepisów, praw!... A zarazem zadrwić z porządku społecznego... zaprotestować przeciw despotyzmowi jego narzuconych rozsądno-hygienicznych przepisów... w zbydlęceniu potwierdzić swoje ludzkie „ja“... boski kaprys swojej woli... A! jakie głupstwa!.. jakie głupstwa!.. podłe świństwo!.. Jest się zdruzgotanym!.. Niepodobna prosto ustać w formie bydlęcej... O, gdybym miał na swoją obronę choćby... chorobę, zwyrodnienie, nienaturalność popędów od urodzenia! Ale nie... nie... tylko podły kaprys zepsucia... tylko wybryk przesytu... tylko hańba... i zbrodnia!
Zerwał się z kanapy.
— Nie! nie! — wołał dziko — ja tylko rozum straciłem... To nie był grzech.. zbrodnia... to było coś gorszego... to była klątwa!
— No, ale co teraz będzie?... Czyś o tem myślał?..
I zanim tamten zdążył odpowiedzieć, mówił:
— Ja myślałem za ciebie... Słuchaj... trzeba działać... Wracam od ojca.. tego studenta... Myślałem, że milczeć będzie ze względu na pamięć syna... Powiada: „umarli nie noszą hańby...“[1] Powiada: „syn mój był niepełnoletni...“ Powiada: „winien kusiciel... ten, co urządzał orgię... Spoili mi syna“. Groził prokuratorem... Powoływałem się na twoją sławę, na twój geniusz. Odpowiedział twardo: „genialnym ludziom nie wolno rozbijać na równej drodze... Ludzkości tacy geniusze są niepotrzebni...“
— Więc... grozi sądem?
— Tak!

— Ależ to niemożliwe!..

  1. Miortwyje srama nie imut