padło około 1700 głosów, nawzajem się rozbijających i przeświadczonych, że rozbijają jedność inni.
Panu Dmowskiemu z rozbitych głosów przypadło około 700.
Tylko tyle!
To znaczy: że p. Dmowski jako p. Dmowski, był w swoim partykularzu wyborczym ulubieńcem 2/5 „głosowników“, t. j. 40%.
Jako wódz narodowo-demokratycznych bataljonów jest on przedstawicielem tylko 1/7 uprawnionych do głosu, t. j. 13%.
Jest on obojętny — jak każdy inny — 8/15 nieszczęśliwie wciągniętych na listy abstynentów.
Woli go mieć w Warszawie, niż w Petersburgu 16 tysięcy życzliwych (wraz z Nalewkami), co stanowi ¾ t. j. 75% ogółu „głosowników“.
Jeżeli wreszcie nie liczyć się z obowiązującymi przepisami, na których tak sparzyli się obaj kandydaci, a które tak pobłogosławiły plemię wybrane, jeżeli stać na stanowisku ideału demokratycznego, o którym tak lubią mówić na ulicy Szpitalnej — to, niestety, p. Dmowski okaże się wybrańcem 1/130 t. j. 0,75% ludności warszawskiej, której wola — dzięki onym przepisom — musi być uważana za x.
I to się nazywa cała opinja!
Są wprawdzie za nim dwie gazety, ale na czele obu stoi sam p Dmowski: jawnie lub anonymowo. „Zołzikiewicz przyznaje słuszność Zołzikiewiczowi“. Jest jeszcze za nim „Dzień“, organ zbieraczy rzadkości bibliograficznych.
Strona:Leo Belmont - A gdy zawieszono „Wolne Słowo”.djvu/45
Ta strona została przepisana.
— 43 —