Strona:Leo Belmont - A gdy zawieszono „Wolne Słowo”.djvu/50

Ta strona została przepisana.
—   48   —

które użytkujemy, niemniej ważkie dla życia od idealnych dóbr, wytwarzanych przez „Gońca“, „Poranny“ i nawet „Gazetę Warszawską“ — to i kandydat robotniczy ma prawo zapomnieć o niezadowoleniu swoich pracobiorców, szumnie zwanych pracodawcami, i jeżeli czuje się na silach przedstawiać interesy całej pracującej Polski — to ma prawo wziąć mandat.
Gdy burżuazja nie ogląda się wcale na proletarjat i nie mówi za bezmownych z konieczności, a w mowach kandydackich udziela im tylko parę konfiturowych frazesów, to i proletarjatowi wolno nie oglądać się na burżuazję i chcieć porozmawiać raz z „panami“ w Dumie.
Drugi skrupuł jest ważniejszy.
Czy może robotnik polski przyjąć mandat z rąk nacjonalistów żydowskich?
Ten jeden powód, że jest im blizki dlatego, że w imię ogólnego ideału — równouprawnienia, przyobiecał je im także — dla nas nie wystarczyłby. Acz jedynie istotnym przedstawicielom interesów demokratycznych, określających powinności życia z puktu widzenia ideałów odległych przyznajemy prawo szafowania obietnicami, które modyfikuje poszukujące równowagi starcie się wszystkich sił społecznych. Jako wyraziciel interesu tylko żydowskiego, byłby dla nas robotnik polski, jako poseł, niemożliwy.
Wszelako, w zasadzie robotnik polski, jako nieprzyjaciel żydów, zamieszkałych w Polsce, przyjmujący od nich mandat, byłby koncepcją, która może się rodzić tylko w głowach niepoczytalnych. Poseł