Warszawiak poprostu dąży do Udziałowej. A ponieważ tam dąży, więc skoro się tam znajdzie, urzeczywistnienie swego dążenia uważa za rozkosz. To jedno, że tam jest, uczuwa jako wartość.
W jaki sposób nie rozczarowuje się co do tej wartości? Nie może! Bo w Udziałowej spotyka drugiego człowieka, który dążył tam tak samo: — ma więc potwierdzenie, że dążyć było warto. Ale ów drugi? Po co on dążył? Ów drugi przekonywa się o wartości swego dążenia, spotykając w Udziałowej pierwszego. Lecz ci dwaj razem? Bytność trzeciego jest dla nich dowodem wartości ich dążeń! A ci trzej, w czym czerpią pewność, że dążenie do Udziałowej stanowi niejako obowiązek moralny warszawiaka, że pobyt tam jest wartością, jest ową „treścią szczęśliwości, zapełniającą każdą formę naszych dążeń“? Rzecz prosta: znajdują sprawdzian w czwartym, piątym, szóstym itd. warszawiaku.
A zatym, im więcej osób stłoczy się w Udziałowej, tym większą jest pewność doświadczanej rozkoszy? Naturalnie! Możnaby mniemać, że warszawiacy poprostu lubią „gapić się“ na siebie. Jest to pogląd ordynarny. Wcale im o to nie chodzi. Przyczyna „gapienia się“ (fe! co za słowo) jest metafizyczna. Oto subjekt warszawiaka pragnie przejrzeć się w innych subjektach. Sprawdza w ten sposób, czy inni odczuwają szczęście tak samo, jak on, i upewnia, się, czy sam je odczuwa jak należy. Kontroluje swoją ocenę etyczną, poznając ją w odbiciu śród masy. Im więcej odbić, tym pewność większa. Masowość oceny jest sprawdzianem etycznym.
Strona:Leo Belmont - A gdy zawieszono „Wolne Słowo”.djvu/70
Ta strona została przepisana.
— 68 —