tekturowego pudełka stawiał opór. Irytował się. Jakgdyby zawarto przed nim wrota do spokoju mogiły. Przypomniał, że w szufladzie kredensu jest duży nóż kuchenny. Poszedł do ciemnego stołowego pokoju. Namacal szufladę, znalazł nóż. Skronie jego pulsowały mocno. Działał jakby w gorączce. Powracając szybkiemi kroki, zawadził ręką gierydon z owocami, stojący na stole. Gierydon spadł. Brzęk szkła rozległ się w ciszy nocnej...
Zdawało mu się, że w kuchni ozwał się stuk, niby odpowiedź. Służąca mogła się obudzić. Nasłuchiwał przez chwilę niespokojnie.
— Przesłyszałem się — pomyślał. Zbudziłaby się nazbyt wcześnie...
Przez jego mózg przeleciała wizja. Zobaczył siebie, leżącego na podłodze, i Zuzię, biegnącą na huk wystrzału do pokoju. Uśmiechnął się. Ten okrutny obraz podobał mu się.
— Ta dopiero narobi hałasu na cały dom. Przerazi się...
Nie litował się nad sobą, więc nie miał współczucia dla innych.
Był znowu w gabinecie. Przeciął nożem tekturę w głębi szuflady. Wyciągnął pudełko. Znalazł rewolwer. Obejrzał. Nabity.
— W serce, czy w skroń?... Lepiej — w serce... Pewniejsze...
Myślał, że nie chce oszpecić sobie głowy. Wstydził się tego odruchu myśli, czepiającej się sądów życia, i gorączkowo rozpinał kamizelkę, oddzierał koszulę, rozpaloną ręką szukał właściwego miejsca na ciele...
— Tam, gdzie bije... w samo serce... — szeptał do siebie.
Jeszcze raz błędnym okiem obwiódł pokój...
Zrobiło mu się czegoś żal. Ale już była nad nim
Strona:Leo Belmont - Jej pierwsza noc miłości.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.
— 12 —