Strona:Leo Belmont - Jej pierwsza noc miłości.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.
—   13   —

jakaś moc inna, nieubłagana. Jakby podpisano nań wyrok. Jakby to obca ręka musiała go wykonać. Przymknął oczy...
Już celował...

∗             ∗

— Panie! Panie! Bój się Pan Boga! Co Pan robi?!..
Jakaś postać w bieliźnie wiła się u jego nóg, obejmowała je z płaczem i jękiem, szarpnęła jego rękę.
Rozległ się huk i kula uderzyła w sufit.
— Zosiu! Jak mogłaś?!...
Upadł na krzesło. Trząsł się cały. Naprężone nerwy nie wytrzymały. Płakał...
U jego stóp klęczała dziewczyna. Całowała jego ręce. Czuł na palcach jej łzy gorące.
— Zuziu! dlaczegoś przeszkodziła?...
— O, jaki Pan niedobry! Jaki niedobry... Taką rzecz chcieć zrobić!... Taką okropną rzecz!... Tak nie mieć litości nad sobą!...
— Zuziu! dla czegoś ty weszła? Czego ty chcesz odemnie?
— Pani nakazała, żebym czuwała nad Panem. Już śmierć wisiała nad nią. Była jak opłatek bledziuchna. Pan wtedy zdrzemnął się w fotelu... Pokazywała palcem na pana i szeptała do mnie: „upilnuj go, Zuziu!“... I panienki, wyjeżdżając, nakazywały tak samo... A ja mogłam prześlepić! O, la Boga!... I cała wina byłaby na mnie!... Ale Pan Bóg jest dobry... Ulitował się nad moją biedną głową... Usłyszałam brzęk szkła... Zerwałam się Stałam we drzwiach... I widziałam, jak Pan... Ach, jakie to szczęście od Boga, że zdążyłam!... W ostatniej chwili.... Już by było po Panu!... Jakie to szczęście!
I całowała jego ręce... a jej oczy świeciły się przez łzy...
— Jakie to szczęście, Zuziu?...
I spojrzał na nią...