Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

rządku do czasu wyzdrowienia. Wkrótce nastąpiła znaczna poprawa w stanie jej zdrowia.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Ale oto zaszedł fakt, który nadał nowy kierunek jej życiu.
Pewnego dnia zjechał do niej mąż. Była zdumiona jego nagłą wizytą. Jeszcze bardziej zdziwiła się zaszłej w nim zmianie.
Zameldował się, jako markiz d‘Isle. Przybył w eleganckim powoziku. Jego lokaj Giuseppe, Włoch, bez pytania wniósł do przedsionka za swoim panem kuferek. Służba hrabiny uważała, że kuferek był bardzo lekki, choć Giuseppe nadrabiał miną, aby unieść jego ciężar. Ale zrzucił go z ramion z takim niedbalstwem i kuferek tak bezdźwięcznie upadł na podłogę, że nie należało podejrzewać w nim znacznej zawartości. W istocie, prócz szlafroka i pewnej ilości wytwornych narzędzi do robienia toalety męskiej, nic w nim nie było. Markiz d‘Isle, czyli hr. Wilhelm Dubarry, był odziany wykwintnie. Ale był to wykwint, na który wydano resztkę majątku, puszczonego na grę i kobietki w zajazdach, podczas trwającej bez potrzeby kilka miesięcy podróży, której ostatnim etapem było Luciennes.
Markiz posłał żonie bilecik, na którym skreślił tylko słów parę: