Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

pialni, przemknąwszy do niej samotnie. Była tedy pewna, że Salenave przesadził oczyma zazdrości, jakąś niewinną zaczepkę swej ukochanej przez figlarnego markiza. Oszczędzający się mąż-kochanek w dalszym ciągu cieszył się ufnością hrabiny.
Nie przyszło jej na myśl, że dziewczęta były w zmowie, podzieliwszy między sobą dni wolne markiza, zgoła bez zazdrości względem siebie i w przekonaniu, że nie krzywdzą hrabiny: pozostawiały jej dni, obrane przez nią samą, oraz polegały na tem, że markiz podoła obowiązkom legalnym, jak i dodatkowym, gdyż natura obdarzyła go siłami doskonalszemi, niźli sądziła hrabina wobec jego skromnej opinji o sobie. Tedy nie odgadła, że nocy, kiedy szpiegowała Józefinę, markiz przypadkiem wykładał poglądowo kursa miłości Charlocie; owej zaś nocy, kiedy hrabina stała na czatach pod drzwiami Charlotty, markiz wprawiał się w sztukę miłości z Józefiną.
Rzecz się odkryła dopiero wówczas, kiedy obie panny służące nie mogły podołać ściskaniu stanów, aby nie wydała się ich jednaka tajemnica. Przywołała je do siebie — i obie, płacząc,, przyznały się, że kochają markiza; dołączyły zapewnienie, że markiz jedynie dlatego nie przełożył żadnej z nich nad drugą, iż napewno kocha tylko drogą panią hrabinę, o czem zapewniał je nieraz w przerwach pomiędzy uściskami.
Były tak szczere w tych wyznaniach, że poczciwa Dubarry nie uznała za możliwe oddalić