Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

żadnej z nich ze służby. Zamknęła tylko drogę do swojej sypialni markizowi, prosząc, aby wyjechał. Lecz małżonek oświadczył jej, że opuszczenie żony po raz wtóry uważałby za złośliwość, nie mającą już miary, i że nie może opuścić Lucienes, w którem jest mu niezmiernie wygodnie. Hrabina przeniosła obie dziewczyny wraz z markizem do oficyny i zakazała mu pojawiać się w salonie, lub w parku, poza godzinami określonemi, kiedy nie mógł jej spotkać. Giuseppe i Salenave znaleźli rekompensatę utraconych praw miłości w licznym personelu służby żeńskiej, mieszkającej w pałacu.
I wszystko poszłoby najlepszym rzeczy porządkiem, gdyby nie to, że pewnego dnia obie dziewczyny poczęły narzekać na bóle porodowe. Zabrała je do jednej z sal zamku — pielęgnowała z poświęceniem... Aż przyszła noc tak okrutnych krzyków i jęków, odciągających ją od jednego łóżka do drugiego, że dobrotliwa hrabina, nie będąca w stanie dać sobie rady i oburzona na barbarzyńskie wymogi macierzyństwa — uciekła rankiem z Luciennes, udając się nad morze.
Na wyjezdnem pozostawiła list do hrabiego Dubarry, w którym zapowiedziała, że jej Amsterdamski bankier p. Vandenyver wypłaci mu sumę 5.000 liwrów, o ile markiz d‘Isle podniesie ją osobiście, zobowiązawszy się uprzednio uwolnić ją od swego widoku.
Warunki były ponętne; dalszy pobyt w Luciennes nie miał sensu. On także był wrażliwy na lęki i krzyki kobiet. Ważył propozycję zaledwie