wał gorliwie jej portrety pędzla Drouais w epoce, gdy została faworytą, — aby w tej tak zmienionej wyrazem lic, skromnością szat żałobnych i powagą obejścia kobiecie, przy spotkaniu przypadkowem na wybrzeżu odgadnąć dawną Joannę. Ale i on śledził ją nieznacznie w czasie spacerów, niby przypadkowych, na miejsce jej ulubionych przechadzek, nim rozwiązał intrygującą go zagadkę z całą pewnością:
— To musi być Dubarry!
Sekret ten zachował dla siebie. Nie miał odwagi zbliżać się do niej, domyślając się, że mama Rançon opisała jego osobę i sposób zerwania z nią w barwach nienajpochlebniejszych, bo zgodnych z prawdą. Wkrótce usunął się jej z drogi, napotykając przy jej boku lorda Seymour, którego oczy zazdrosne i odważne nie wróżyły nic dobrego natrętom.
Dosłyszał, jak hrabina — gdy minął idącą z lordem — dość głośno poinformowała towarzysza:
— To jakiś natręt, który kilkakrotnie zaszedł mi drogę.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Znajomość z lordem zawarł przypadek. Seymour, który był posłem Anglji na dworze francuskim i dopiero wstąpił w nowe obowiązki, musiał udać się na jeden dzień do Paryża dla zaprezentowania swych uwierzytelnień królowi, poczem korzystając z feryj, powrócił do N. Po-