Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

Zetknięcie się z tajemniczą markizą, która figlarnie ukryła przed nim prawdziwe nazwisko, mianem Izabeli del Castro — było dla lorda Seymoura wstrząsem. Nieznajoma ujęła go nie tylko pięknem twarzy, ale czułą, niemal macierzyńską opieką nad jego ukochaną Lili. Opowiadała dziecku przedziwne bajki, zmyślone przez nią samą, konkurujące pomysłowością z fantazją arabskich baśni. Grała z Lili w loteryjkę, przegrywając do niej drobne monety z czasów Ludwika XIV, pociągające małą nie mniej, niż archeologa-ojca. Sprawiła cud, przyzwyczajając dziecko do chodzenia przy użyciu za podporę jej ręki. Lord Seymour był zachwycony, widząc rozpromienioną, nabierającą kolorów córeczkę na kolanach — swej czarującej przyjaciółki.
On również spodobał się mocno pani Dubarry. Imponowała jej jego męskość i dziwna czystość duszy zrównoważonej, dalekiej od zepsucia epoki. Miała dość już wikwintu, połączonego z obłudą i fałszem dworu. Zachwycała ją jego powaga, prawdomówność, nawet szorstkość manier. Serce jej zabiło miłością nową, nieznaną jej dotąd, platoniczną. Marzyła o nim nocami. Tęskniła każdej godziny, której go nie widziała.
Pokochali się, z początku nie wiedząc o tem, odbywali razem długie spacery, gdy dziecko spało na powietrzu pod opieką starej Irlandki. Wreszcie lord Seymour wyznał jej miłość i zarazem oświadczył się o rękę. Ogarnęło ją naraz przerażenie. Oddałaby się w pełni na jego żądanie. Ale zrozumiała, że ten „dziwak“, wyszy-