Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

Opanowała wzburzenie. Wiedziała, że ma do czynienia z bezwstydem, którego nic nie wzruszy. Była nazwyczajona przez życie do nikczemności ludzkiej. Stała się dumna i zimna, jak lód.
— Co mi gwarantuje, że jeżeli te listy wykupię, broszura, która już jest złożona, nie ukaże się z pod prasy?
— Słowo honoru kawalera de Morande.
— Nie kpij pan. Błoto niema wartości!
Zagryzł wargi i zlekka zarumienił się.
— Jest pani za surowa. Nawet łotr posiada granicę nikczemności, której nie przekracza. Dla mnie tkwi ona w słowie honoru. Ale dla spokoju pani hrabiny — dam jej dwie inne gwarancje. Pierwszą jest to, że po zwróceniu jej oryginałów, wydawca, którym ja będę, lub ktoś uprawniony przezemnie ryzykuje, iż wytoczy pani mu proces — przy braku dowodów broszura ulegnie konfiskacie i narazimy się na długie lata więzienia. Potwarz jest u nas surowo karaną.
— To jest poważniejsza gwarancja. A druga?
— Wielka suma, którą mi pani zapłaci.
— Naprzykład?
— 50000 liwrów!
— Pan oszalał! — krzyknęła, przerażona olbrzymiością sumy, wymienionej przez zuchwałego szantażystę.
— Wcale nie!... Miłość naiwnego lorda Seymour warta jest więcej. Od lorda Seymour mógłbym żądać takiej samej sumy, gdybym...